- 12 sierpnia, 2024
- Łukasz „Juby” Ptaszyński
- Zdjęcia: Piotr Zakrzewski
W Muzeum Skarb Narodu uwielbiamy gości, to dla nich otworzyliśmy wystawę plenerową w Twierdzy Modlin, po której mam przyjemność oprowadzać miłośników motoryzacji. Czasem jednak role się odwracają i to my oglądamy auta, którymi nas odwiedzono. Tak było w sobotę 10.08.2024 przy okazji jednego z przystanków czwartego zlotu GAR-BUS zorganizowanego przez VW Classic Mazowsze.
Robert nie mógł przepuścić takiej okazji i wybrał się wraz z ekipą filmową na łowy. Ich celem było znalezienie najfajniejszego odwiedzającego nas auta. Sceneria Twierdzy Modlin podkreśla urodę zabytków motoryzacji, wiemy to nie od dziś, mieliśmy więc pewność, że liczne Garbusy i chłodzone powietrzem busy ze stajni VW będą prezentowały się na dziedzicu fenomenalnie.
Pierwszym autem, na które zwrócił uwagę Robert była czerwono-biała T2 w podróżniczej wersji Westfalia. Kiedyś marzenie hipisów dziś hipsterów i wszystkich miłośników klasycznej motoryzacji. T2 ma wiele wspólnego na naszym polskim Żukiem nie tylko ze względu na pudełkowaty kształt nadwozia ale przede wszystkim na fakt, że tak jak Typ 2, czyli Transporter bazował na Typie 1, czyli Garbusie, tak lubelskiego dostawczaka oparto o „garbatą” Warszawę.
Robert stwierdził, że druga generacja Transportera podoba mu się nawet bardziej niż T1 i ze smutkiem skonstatował, że o ile jeszcze 20 lat temu te auta woziły gruz, tak dziś szansa na okazyjny zakup tego modelu jest znikoma.
Nie wszyscy widzowie kanału wiedzą, że pierwszym autem Roberta był VW Garbus z 1963 roku. Oglądając pięknie zachowanego, zielonego Ovala Robert stwierdził, że swój egzemplarz kupił w czasach, w których Chrabąszcze masowo unowocześniano. Reflektory czy zderzaki niezgodne z rocznikiem nie były niczym dziwnym, a wręcz pożądanym. 20 letni Robert nie zwracał na to uwagi, kupował garbate auto z klapkami na oczach nie weryfikując jego stanu technicznego.
Chciał „garbatego” i nic innego się dla niego nie liczyło, a takie podejście do zakupu klasyka w połączeniu z wątłym studenckim budżetem to zwiastun rychlej katastrofy. Nie inaczej było w tym przypadku, Kafer zepsuł się 3 kilometry przed celem podróży powrotnej. Robert literalnie wypłakał i wybłagał auto, aby dojechało jeszcze te kilka tysięcy metrów. I choć brzmi to absurdalnie maszyna wysłuchała próśb i osiągnęła „metę”.
Następnego dnia auto na lawecie trafiło do mechanika który nie mógł uwierzyć, że mimo braku panewek „garbaty” jeździł. Młody Robert nie podjął się próby remontu sprzedając Garbusa, ale podczas nagrania zobowiązał się, że „Chrabąszcz” jeszcze kiedyś znajdzie się w jego garażu.
Kolejnym egzemplarzem, który przyciągnął uwagę był czerwony meksykaniec, 1303 z panoramiczną przednią szybą i plastikową deską rozdzielczą. Niemal ostatni wypust, charakteryzujący się mocno zmienionym wyglądem, chociaż jak to w Garbusie oczywiście podobny do swoich starszych braci. W latach 80. i 90. to właśnie takie nowoczesne egzemplarze wzbudzały największe pożądanie, dziś ciężar szali pożądania miłośników tych aut przeniósł się na starsze roczniki.
Obiegowa opinia głosi, że wszystkie Garbusy są takie same, jednak spośród ponad 25 milionów wyprodukowanych egzemplarzy różnice między rocznikami są ogromne a o współzmienności części nie ma co liczyć. Biały Karmann, czyli oryginalny kabriolet nie tylko zwrócił uwagę Roberta, ale i stał się przyczynkiem do wspominek lat 90., kiedy do masowo Garbusom obcinano dachy. Bestialstwo.
Spatynowany egzemplarz z lat 50. nie tylko zachwycił Roberta rdzą (dziwne zboczenie) ale także smaczkami wczesnych wersji, jak choćby ramieniowe kierunkowskazy w słupkach B. Robert był gotów przyznać egzemplarzowi w kolorze mydelniczki specjalną nagrodę, tak bardzo podobają mu się wczesne egzemplarze w oryginalnym stanie zachowania. Wprawdzie wnętrze w radomskim klasyku wygląda na restaurowane, ale mimo to Robert nie mógł przestać się nim zachwycać.
Galanteria niczym kobieca biżuteria i nadzieja, że na Roberta gdzieś czeka „garbaty” z owalną, niedzieloną tylną szybą. Właścicielem Ovala z ostatniego roku produkcji (1957) okazał się Paweł. Swój egzemplarz dedykowany rynkowi szwedzkiemu sprowadził z Norwegii. Ten mroźny kraj nie wydaje się być idealnym kierunkiem importu klasyków, jednak brak soli na drogach sprawia, że karoserie tamtejszych oldtimerów są w zaskakująco dobrej kondycji.
Warto w tym miejscu przypomnieć o Warszawie z 1955 roku zwanej Norką, która mimo kilku lat spędzonych na norweskim złomowisku uchowała się w pięknym, spatynowanym stanie. Po tym Garbusie też widać upływ czasu, Paweł po rocznej przygodzie z zakupionym jako odrestaurowany egzemplarz garbem chciał spróbować czegoś innego. Konkretnie przygody z nigdy nie remontowanym egzemplarzem.
Po sprowadzeniu wymienił w nim jedynie opony na epokowe, a nie współczesne zamienniki, co jest dość odważną decyzją, szczególnie, że jak sam przyznaje zamyka w Ovalu szafę. Hamowanie ze 120 km/h na kilkudziesięcioletnich gumach… no cóż, ahoj przygodo!
Rodzina Garbusiarzy to nie tylko Kafery i Transportery, to także inne Volkswageny z półki „luftgekult” takie jak choćby Karmann Ghia. One też odwiedzały Twierdzę Modlin. Sportowa linia w zestawieniu z małym, wręcz dychawicznym silnikiem nikomu nie przeszkadza, to auto nie służy do wygrywania wyścigów a zadawania szyku.
Kolejną grupą aut, na które Robert zwrócił uwagę były „tedwójki”. Szczególnie do gustu przypadła mu wersja policyjna, którą od razu chciał zestawiać z resortową Nysą, która służy w Muzeum Skarb Narodu do wożenia gości. Wrażenie zrobił też różowy „garb” ubrany w liczne gadżety upodobniające go do samochodu lalki Barbie.
Do garbatej rodziny należą też busy generacji T3. Kwadraty kształtem znacznie odbiegają od swoich starszych braci, co nie znaczy, że mają być z niej wykluczone. Wszak konstrukcja z silnikiem chłodzonym powietrzem z tyłu, pod podłogą bagażnika to coś, co fani Transporterów nie będący budowlańcami kochają.
Ta generacja obecnie idzie w cenę, oczywiście topowe czy kempingowe wersje już dawno kosztują krocie, ale jeszcze jest szansa na bazę do odbudowy podstawowej wersji oszklonej w cenie kilku tysięcy złotych. Nie wiadomo jaką wartość ma „obrzyn”, czyli skrócony Garbus bez dachu. Jeśli w latach 90. służył jako wabik na piękne kobiety w Mielnie to ta sentymentalna jest z pewnością wysoka – rozmarzył się Robert.
Zardzewiałe auta kręcą Roberta, nie przeszedł więc obojętnie obok VWersalki, czyli hipisowskiej T2-ki w stylu rost. Położony na glebie, toczący klasyczne polerowane felgi bus z ’69 roku kojarzy się mu z Woodstockiem. A piszącemu te słowa bardziej z niemieckimi zlotami tuningowymi w kalifornijskim stylu, gdzie na początku lat ’00 celowo postarzane nadwozia święciły triumfy.
Taki styl ma sens tylko gdy karoseria jest zdrowa, o mechanice nie wspominając, a rdza jest tylko elementem dekoracyjnym. Wbrew pozorom biały busik przeszedł remont blacharski, a „ruda szmata” pojawiła się intencjonalnie.
Kolejny przedstawiciel tego nurtu spotkany pod murem Twierdzy Modlin to Garbus z obniżonym dachem i… zaspawaną tylną szybą. W jego przypadku rdza nie jest naturalna, a jedynie namalowana na zdrowym, ładnie wyspawanym nadwoziu (wyjątek stanowią drzwi kierowcy).
Kolejnym, nieodwodzonym elementem tego stylu jest sowita gleba, w tym przypadku na statycznym zawieszeniu. Nie wiemy jak ten garb pokonał modlińskie garby, ale jest duża szansa, że krzesał przy tym iskry z podwozia. Wisienką na tuningowym torcie są klimatyczne felgi, wyglądające jak żywcem wyjęte z amerykańskiego katalogu customowych części do „wiatraków”.
800 kilogramów niewykorzystanej (za ładne nadwozie, szkoda cokolwiek wozić na pace) ładowności, czyli przepiękny T1 pick up był kolejnym przystankiem w wycieczce pośród odwiedzających twierdzę aut. Robert nie byłby sobą, gdyby nie porównał tego auta do Żuka, który poprzez wykorzystanie ramy jest od niemieckiego odpowiednika dzielniejszy transportowo. Czy T1 wytrzymałoby dwutonowy ładunek? Nie było takiej potrzeby, Niemcy mieli od tego inne, większe auta dostawcze których brakowało w socjalistycznej Polsce.
Buggy na bazie Garbusa to coś, co jest znane od pokoleń. Laminatowe nadwozie było lekkie, więc taki plażowy bolid miał stosunkowo dobre osiągi. Szerokie opony na osi napędowej i dociążony tył sprawiały, że takie samoróbki sprawdzały się w plażowych eskpadach. W Polsce wiele ich było na zlotach tuningowych oraz tych dedykowanym miłośnikom Volkswagenów, choć ich użyteczność w naszym klimacie była dyskusyjna. Polska to nie Kalifornia, Hiszpania czy Portugalia…
Bardzo dziękujemy ekipie VW Classic Mazowsze za odwiedziny, które były okazją do poszerzenia horyzontów. Nie co dzień milicyjna Nysa parkuje obok policyjnego, zielonego nomen omen ogórka. W środowisku naturalnym takie spotkania były niemal niemożliwe, a w Twierdzy Modlin ekipa Muzeum Skarb Narodu miała okazje takowe zaaranżować.
Mamy nadzieję, że podobała się Wam nasza ekspozycja plenerowa i moje opowieści o niej, bo Wasze samochody zrobiły na Nas ogromne wrażenie. Magia miłości do motoryzacji łączy ludzi. Graciarze lubią nie tylko auta, którymi sami jeżdżą, znajdą wspólny język z posiadaczami aut z różnych stron świata czy epok w motoryzacji. Robert zakończył dzień szczęśliwy, przypomniał sobie swoje pierwsze auto, miał nawet okazję przejechać się Garbusem a przede wszystkim porozmawiać z wieloma osobami miłującymi klasyczne samochody. I, co niestandardowe, pod koniec dnia miał czyste ręce.