Samochody Matiz TOP i Matiz Friend

Graty dają radę, a Matizy?

Ponad 800 kilometrów Matizem w słoneczny, letni dzień może się wydawać koszmarnym pomysłem. Wszak dziś te sympatyczne auta nazywane pieszczotliwie „chomiczkami” rzadko jeżdżą dalej niż wokół przysłowiowego komina. Ekipa Gratowników na robocie nie klęka i gdy w Krapkowicach pojawił się Matiz widza do wzięcia wsiadła w…Matiza i ruszyła w trasę, która była doskonałym testem drogowym.

Czerwony Matiz pod Stadionem Narodowym

Po prezentacji modelu Cinquecento Fiat poprosił włoskie studia stylistyczne o opracowanie różnych wariantów karoseryjnych w oparciu o projekt X1/79. Italdesign Giugiaro pokazał początkowo na targach w Turynie ’92 swój koncept ID Cinquecento, który ewoluował pod koniec 1993 w Turynie i na wiosennym genewskim salonie samochodowym ’94 w hybrydowego diesla o imieniu Lucciola. 

Zaraz zaraz co to ma wspólnego z Matizem? Ano całkiem sporo. Jednobryłowy, trzydrzwiowy prototyp nie doczekał się akceptacji ze strony Fiata i trafił „do szuflady” głównie ze względów ekonomicznych. Seicento było de facto głębokim liftingiem poprzednika, a utrzymany w stylu retro model „500” musiał czekać aż do 2007.

 Dużo wcześniej, bo już w 1995 koncepcją Italdesign zainteresowało się Daewoo. 29 miesięcy trwały prace nad przekształceniem nadwozia na pięciodrzwiowe i tak w marcu 1998 w Korei zaprezentowano najmniejszy model rodziny 100, oznaczony literą M jak Matiz. W wolnym tłumaczeniu znaczy to tyle, co przyjaciel. Faktycznie niewielki, trzy i pół metrowy samochód jawił się jako dobry kompan na drodze ze względu na obszerne jak na swoje wymiary zewnętrzne wnętrze mieszczące nawet 5 osób.

 W miarę wygodnie mogły nim jednak podróżować dwie osoby. Nie tyle ze względu na ilość miejsca w kabinie co fakt, że silnik o pojemności 0,8 litra radził sobie jako tako tylko z masą własną M100 wynoszącą około 800 kilogramów. Każdy dodatkowy kilogram obciążenia radykalnie pogarszał osiągi trzycylindrowca przejętego z Tico. 51 koni mechanicznych „katapultowało” Matiza do pierwszej setki w 17 sekund… ale dość suchych faktów, czas ruszać w trasę.

Robert i Mikołaj obok Matiza pod Stadionem Narodowym

Okrojona do Roberta i Michała ekipa wsiadła do FSO Matiza w najbogatszej wersji wyposażeniowej zwanej TOP. Czerwony egzemplarz jest najmłodszym autem w kolekcji Muzeum Skarb Narodu i ku oburzeniu wielu jest zarejestrowany na „żółte blachy”. Poprzedni właściciel, Mikołaj, nie ograniczał się do weekendowych wycieczek na konkursy elegancji. W półtora roku pracujący w Berlinie widz przejechał nim 44 000 kilometrów. O niezawodności konstrukcji świadczy fakt, że tylko raz stanął w trasie (na szczęście w Polsce), a o wyjątkowości przekazanego w marcu do muzeum egzemplarza jego obejmujące klimatyzację, elektryczne szyby, poduszki powietrzne i ABS wyposażenie oraz znaczki FSO.

znaczek Matiz TOP

 To nie inwencja twórcza poprzednich użytkowników a zawiłe losy koreańskiego koncernu sprawiły, że autko ma logotypy znane m.in. z Poloneza. Początkowo, od grudnia 1998 Matiz był na Żeraniu jedynie montowany w standardzie SKD. Polska produkcja ruszyła 18 października 1999, a udział krajowych części urósł szybko z 40% do 65% w roku 2000. Oczywiście początkowo samochód powstawał pod marką Daewoo, jednak gdy motoryzacyjna część tego koncernu trafiła w ręce General Motors, a koreańskie auta zaczęto sprzedawać w Europie pod marką Chevrolet, musiało się to zmienić. 

GM DAT podpisał z FSO umowę dającą prawa do produkcji modeli Matiz i Lanos pod własną marką do 2006 roku (a sprzedaży do połowy 2007). Później aneksowaną ją tak, że prawo to przedłużono odpowiednio do końca 2008 i połowy 2009, jednak ze względu na niską sprzedaż w styczniu i lutym 2007 wyprodukowano ostatnie 301 sztuk FSO Matiza.

znaczek FSO

Skoro Mikołaj się nie bał zabierać swoje wyjątkowe auto w długie trasy to i muzealnicy po zatankowaniu 22 litrów benzyny ruszyli drogą ekspresową ku przygodzie. We wnętrzu uwagę zwraca fakt, że logo „kapusty” jest nadal obecne na przykład na kierownicy z airbagiem, a także na radioodbiorniku obecnym w TOPowej wersji. 120 km/h nie stanowi dla auta problemu, choć wspomaganie kierownicy sprawia, że nie prowadzi się w trasie tak pewnie jak „golas”. 

Bohaterscy gratownicy postanowili jechać z wyłączoną klimatyzacją, żeby wiarygodniej określić średnie spalanie w trasie. Wszak tylko homeopatyczna ilość Matizów ma ten dodatek, który poważnie obciąża silnik. Osiągi ulegają pogorszeniu, a spalanie znacznie wzrasta. Podobnie jest gdy próbuje się osiągnąć prędkość maksymalną (144 km/h) przy której auto jest nieprzyjemnie głośne i ewidentnie się męczy. Prędkość przelotowa gdy wskazówka prędkościomierza znajduje się w zakresie 100-120 jest bardziej komfortowa. Jedynie bliskie przejeżdżanie obok TIRów wytrąca nieco Matiza z równowagi. 

Robert dojechał do Krapkowic nie tylko trochę zmęczony, ale i zdziwiony, że na trasie nie spotkali żadnego Daewoo, a i innych popularnych w Polsce na przełomie wieków samochodów było po drodze jak na lekarstwo, a jeśli już to w ruchu lokalnym a nie na drodze ekspresowej czy autostradzie. U celu na chłopaków czekał… kolejny Matiz, tym razem pod marką Daewoo i w bazowej wersji Friend. 

Robert i Eligiusz przy samochodach Martiz

Granatowy „chomiczek” ma nie tylko czarne zderzaki… a właściwie ma tylko je, wyposażenie ograniczono do absolutnego minimum. Oglądając go Robert skonstatował, iż Matiz, szczególnie pod endemiczną dla polskiego rynku marką FSO jest nie tylko obecnie niezbyt poważany nie mówiąc już o pożądaniu, ale i rzadki. Wedle systemu CEPIK jest ich na drogach mniej niż zabytkowych FSO Warszawa. Dziś pierwszy samochód z FSO zyskał nie tylko na wartości, ale i w oczach kolekcjonerów będąc dumą wielu kolekcji. Jednak był moment, gdy kilkunastoletnie Warszawy, szczególnie „Sedanki” trafiały na złomowiska. 

Czy żerańskie Matizy doczekają lepszych dni? Te, które trafiają do Muzeum Skarb Narodu z pewnością są bezpieczne, nie skończą w zgniatarce. Dlatego Eligiusz zdecydował, że jego „przyjaciel” pojedzie do Twierdzy Modlin, gdzie swoją bezpieczną przystań znalazło MSN. Wierny widz, który odkupił granatową wersję bazową od ojca kolegi poprzez sentyment do auta, na którym zdał egzamin na prawo jazdy już nie może się doczekać jaka przyszłość czeka ten egzemplarz. Musi jednak, podobnie jak Wy, uzbroić się w cierpliwość, chociaż obiecujemy, że warto będzie czekać.

Matiz Friend

W drogę powrotną ekipa gratowników wyruszyła na dwa Matizy. W pierwszą stronę czerwony egzemplarz spalił mniej niż 6 litrów, gdyby zredukować prędkość do 90-100 km/h wynik byłby niższy o dobry litr, ale i tak nie ma co narzekać na ekonomię M100. Naklejki „graty dają radę” pomogły bezpiecznie wrócić do Twierdzy Modlin, gdzie na porównanie czekał kolejny egzemplarz ze znaczkami FSO.

Wielki Matiz zdobył szturmem polski rynek. Zaprezentowany na targach w Poznaniu pięciodrzwiowy samochód w wersji d’Arts z miejsca spodobał się publiczności co przełożyło się na falę zamówień. Był to czas, kiedy rocznie w Polsce sprzedawało się 500 000 aut z czego na małe Daewoo przypadło niemal 80 000 sztuk w pierwszym pełnym roku polskiej produkcji (1999). Wynik godny pozazdroszczenia.

Do miana jednego z najpopularniejszych aut predysponowała go cena 22 400 zł w podstawowej wersji Friend. To niemal tyle samo, ile żądano za najtańsze Seicento, największego rynkowego konkurenta. Co ciekawe podobną cenę miał znacznie większy, ale leciwy konstrukcyjnie Polonez. Klientom nie przeszkadzały czarne, nielakierowane zderzaki, brak ABSu, poduszki powietrznej czy choćby elektronicznego zegarka (który wymagał dopłaty 50zł). Goła blacha na drzwiach, korbki do otwierania szyb a nawet lusterka regulowane wyłącznie manualnie z zewnątrz sprawiały, że Friend był przyjazny wyłącznie dla portfela nie rozpieszczając użytkowników.

Samochody Matiz

Nieco lepiej wyglądało to w przypadku droższej o tysiąc złotych wersji Life. W 2004 roku można było wyjechać z salonu FSO (a sieć sprzedaży była wtedy skromna niczym wyposażenie podstawowego wariantu) Matizem z pełnymi boczkami drzwi, lusterkami regulowanymi z kabiny, wspomnianym zegarkiem czy innymi detalami. Czy 1000zł to dużo? Wszak dziś można w takim budżecie znaleźć całego Matiza, jednak wtedy warto było wysupłać dodatkowe banknoty aby podróżować w dużo przyjemniejszych warunkach.

Dziś takich bazowych modeli już nie ma, nawet najtańsze auta zdrożały, utyły a ich wyposażenie jest znacznie bogatsze nawet od tego z Matiza TOP, który wymagał dołożenia 7000zł. To niemal 1/3 początkowej ceny. Co dostawało się w zamian? Wspomaganie kierownicy, dwie poduszki powietrzne, elektryczne szyby, magiczny przycisk AC, spoiler dachowy czy ładniejszą tapicerkę. Podobnie jak w wariancie Life z zewnątrz miał lakierowane zderzaki, jednak felgi z lekkich stopów wymagały dopłaty. Oferowano je w wariantach specjalnych, a i takie produkowano w FSO. Opowiadając o takowej, konkretnie modelu Gold, Robert aż się rozmarzył wierząc, że w końcu takiego kupi.

Na rynkach zachodnich Matiz doczekał się liftingu, zwanego T150, który poza drobnymi zmianami zewnętrznymi otrzymał litrowy silnik. Polski klient nie doczekał tej wersji, w zamian otrzymał nowe znaczki, które wyglądały tandetnie, szczególnie na tylnej klapie. Nic dziwnego, że trudno było sprzedać taki zubożony model. Szczególnie, że FSO Matiz startował z ceną 27 600zł, czyli kosztował plus minus tyle, ile wcześniej topowy wariant. Tak czy owak był jedną z najtańszych propozycji rynkowych.

Samochody Matiz TOP i Matiz Friend

Ponad 800 kilometrów w trasie z Matizem, a 400 km nawet dwoma, udowodniło, że ten mały samochód jest nadal całkiem dzielny, choć w trasie nieco męczący. Niewiele osób kocha ten model, nawet dostarczyciele jedzenia wybierają lepsze samochody. A Matiz, choć nie idealny, zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii polskiej motoryzacji. Nie tylko woził dzielnie całe rodziny ale i był dostępny z bliskim sercom Polaków znaczkiem FSO. Fakt, że teraz uderza o dno cenowe nie oznacza, że nie zasługuje na pamięć. Śpieszmy się kochać Matizy, tak szybko kończą w zgniatarkach.